Z całym niesionym przez siebie optymizmem w pierwszy dzień wiosny wybrzmiało „The Colour of Spring”, a za nim reszta dyskografii Talk Talk. I niech tradycją tego bloga będzie inaugurowanie najbardziej udanej pory roku wzmianką właśnie o Talk Talk.
I want to write stuff that you’ll still be able to listen to in ten years time. (Mark Hollis, „NME”, 1982)
Ideally, what would be nice would be that music could exist outside of any recognisable time. (MH, „Mojo”, 1998)
Markowi Hollisowi szybko znudziło się udzielanie wywiadów – jakaż ironia w kontekście nazwy grupy. Talk Talk wzięło się z piosenki, którą Hollis napisał w 1977 roku wraz z bratem Edem jeszcze pod szyldem The Reaction: „When other people meet on the street / All they want to do is tell me their lives / They’re just wasting my time/ All they wanna do is Talk Talk” – to była rzecz o lęku przed konwersowaniem na poziomie fobii. Ów brat – Ed Hollis – był zaś tym, który zebrał do kupy Talk Talk, choć sam się w nim nie znalazł.
The problem with the technological side of music is that it ignores feel, and the feel is the most crucial element. That was a major consideration in the move from It’s My Life to Colour Of Spring: that whole synth side – get it in the bin (MH, 1997)
„Life’s What You Make It” wylądowała na „The Colour of Spring” przymusowo – EMI wymogło na Talk Talk dogranie czegoś, co nadawałoby się do radia. Zaczęli od perkusyjnej parafrazy „Running up that Hill” Kate Bush, a dalej poszło szybko. Z płyty wyleciało za to „It’s Getting Late in the Evening„. Bez tego ruchu Talk Talk sprzedaliby o jakiś milion-dwa płyt mniej, ale oszczędziliby krytykom przecierania oczu (uszu) przy okazji „Spirit of Eden”.
Talk Talk’s fourth LP is the kind of record which encourages marketing men to commit suicide (Mark Cooper, „Q”, 1988, lead recenzji „SoE”)
Nad „Spirit of Eden” ślęczeli równe dziewięć miesięcy w Wessex Studios, czyli XIX-wiecznym kościele nieopodal centrum Londynu, w półmroku, przy świecach. Hollis twierdzi, że po ukończeniu płyty nigdy już jej nie słuchał. Zresztą nie tylko jej: „I never listen to anything after I’ve finished it”.
We all got to a pretty strange state, the length of time we spent in the dark. I found dealing with people in the street, the people at Wessex, dealing with life in general, became incredibly difficult.
At the end of it marriages were collapsing, there were breakdowns, people resigning. That was definitely the result of that album (Phill Brown, inżynier dźwięku, „Mojo”, 2006)
„Laughing Stock” powstawało w tym samym miejscu, w tych samych ciemnościach i tylko o dwa miesiące szybciej. Lee Harris i Paul Webb po zakończeniu sesji przez rok odwiedzali psychologa. Ten drugi na dobre kilka lat odstawił gitarę basową. Tim Friese-Greene błąkał się tu i ówdzie, pracując głównie jako producent, a w końcu stworzył własny projekt o popularnej od niedawna nazwie Heligoland.
It’s really important, if you can, never to work just for the sake of it. (MH)
O niektórych płytach Hollis mawiał, że najbardziej interesujące są w nich przerwy pomiędzy ścieżkami. Solówka psującego się Variophone’u w piątej minucie „After the Flood” początkowo była dwunutowa. Kiedy zgodnie stwierdzono, że to zbytek i efekciarstwo, Hollis nagrał nową – na jednej nucie.
Something I’ve always had a problem with is when acoustic instruments generally get recorded, people want to make them sound bigger than they are (Mark Hollis, „Mojo”, 1998)
Po rozpadzie Talk Talk – chociaż to złe słowo, raczej – po rozmyciu grupy Hollis przez siedem lat uczył się gry na klarnecie i aranżowania dętych drewnianych. Phill Brown kilkakrotnie odmawiał, ale ostatecznie uległ prośbom i pomógł Hollisowi nagrać solowy album. Użył do tego tylko dwóch mikrofonów. Utwór otwierający nosi tytuł „The Colour of Spring„, a pierwsza nuta pojawia się w osiemnastej sekundzie.
Mark was actually a very fun person to be around but when it came to music he was never frivolous. (Paul Webb, „Mojo”, 2006)
ładnie napisane. dziękujemy.
No trzy ostatnie płyty Talk Talk to czysta magia. „The Colour Of Spring” to zawsze dla mnie wspaniała inauguracja dojrzałego stylu grupy, który osiągnie swój szczyt na „Spirit Of Eden”. Ta płyta dla mnie należy do linii Astral Weeks – In A Silent Way – Stormcock – Rock Bottom i ostatnio Ys – dzieł, które tworzą swoją własną niepowtarzalną aurę i są tak charakterystyczne, że można by powiedzieć, stworzyły własne gatunki. „Laughing Stock” jest prawie tak samo doskonała, jak poprzedniczka i jedynie wielka szkoda, że męczące metody nagrywania jak to napisałeś „rozmyły” grupę. Tylko, gdzie oni mogli pójść po niej? Na szczęście muzyka ciągle pozostaje z nami i nie traci nic ze swojej siły.
aż sobie posłucham. pozdro!
no dobra… namówiłeś mnie znowu. rok temu chodziłem jak obłąkany przez 2 tygodnie po Twoim wpisie nt. Colour Of Spring. teraz sobie z przyjemnością odświeżę.
To nie męczące metody nagrywania „rozmyły” grupę, tylko konflikt z EMI. Tak przynajmniej przedstawiał to Lee Harris w jakimś wywiadzie.
Z kolei wersja Hollisa była taka, że po nagraniu „Lauging Stock” spojrzeli na siebie z Friese-Greenem i powiedzieli „yeah, we’ve got it” i postawili pójść każdy w swoją stronę.
Ta druga wersja bardziej mi się podoba. Znam całą masę zespołów, którym przydałby się taki moment olśnienia.
W EMI już wtedy nie byli, Laughing Stock wydał Polydor, który podpisał z nimi kontrakt już *po* „Spirit of Eden”, więc wiedzieli, co biorą.
Raczej bliżej tej drugiej wersji, ale podobno nie padło nawet „to by było na tyle”. Chłopcy wyszli ze studia, machając sobie jak co dzień na do widzenia, nie musieli nawet o tym gadać, po prostu zamilkli. Friese-Greene fajnie to tłumaczył w nawiązaniu do tej jednonutowej solówki Hollisa:
„I was out in the studio tweaking the amplifier and I heard this one note roaring back through the amp and I remember thinking, 'This is the end. This is as far as we can go. After one note there’s no notes.’ This will be the last album we make.”
Skoro się już przerzucamy cytatami, to faktycznie masz rację co do tego, że nie było jakiejś oficjalnej decyzji. Wersja Harrisa:
„No there was no decision to end, Talk Talk on LS was me and Mark, Tim preferred to be know as Producer, Paul was no longer in TT.. What caused the implosion was court cases with EMI.”
Bo były dwa konflikty sądowe z EMI. Pierwszy po „Spirit of Eden”, a drugi w 1991 po wydaniu bez zgody zespołu składanki remiksów „History Revisited”.
Myślałem, że ta spektakularna wygrana z EMI raczej dodała im skrzydeł, ale jak widać było już o kilka miesięcy za późno.
Dochodzę do wniosku, że oni nawet ze sobą nie porozmawiali – skoro każdy później w czym innym upatrywał przyczyn rozejścia się. Hollis przecież całkiem długo myślał, że jak-się-miało-okazać solowy album wyda jeszcze pod szyldem Talk Talk (częściowo dla wypełnienia dwupłytowego kontraktu z Polydorem).
Może kiedyś zachodni dziennikarze zmęczą się tropieniem winnych rozpadu Beatlesów i dowiemy się czegoś więcej o Talk Talk.
Zawsze ich kochałem.
April 5th is coming…again a game again…
Genialni. Piękni w brzmieniu. Czasem zapomniani przez słuchaczy. A szkoda. Jak dla mnie – ponadczasowi.
Kurcze, aż kupiłem przed chwilą wszystkie ich płyty …. Pozdrawiam
Łącznie z „The Party’s Over”?
I znów nadchodzi wiosna. To co najpiękniejsze brzmi w każdej nucie ich muzyki……….
Przepracowałem dziś dwie godziny na dachu i to wystarczyło, żeby zacząć myśleć o Talk Talk. Z drugiej strony tak bardzo związali mi się z wiosną, że w pozostałych porach roku ich w zasadzie po nich nie sięgam…
Interesująca historia.
Dziękuję. Wiele zrozumiałem…
[…] też najstarsza tradycja Ziemi Niczyjej, rozpoczęta w 2009 roku i podtrzymywana w 2010, 2011, 2012 i 2013 roku, w ubiegłym pauzowała tylko pozornie. Może i na miejsce ptaków […]
The Colour if Spring kojarzyć mi się będzie zawsze z chłodnym porankiem, spędzonym gdzieś na obrzeżach Warszawy, w zimnym domu kolegi, po całonocnej imprezie, podczas której do zżygania piliśmy wino i do zżygania słuchaliśmy New Romantic. Wtedy usłyszeliśmy Talk Talk, i nigdy nie przestaliśmy już tego słuchać. Ten rozdział naszego życia skończył się nie z upadkiem komunizmu, lecz ze śmiercią Tomka Beksińskiego.