W szesnastej sekundzie nowej płyty Leonarda Cohena musiałem zerknąć na spektrogram Foobara. Wokale interesują mikserów zazwyczaj od częstotliwości 120-150Hz w górę, nierzadko powyżej 200Hz. W żeńskim popie liczą się głównie przedziały czterocyfrowe. Najlepszy utwór Aaliyah w wersji a capella wygląda przykładowo tak:
A Aaliyah śpiewała przecież zupełnie pełnym głosem, przynajmniej w porównaniu z taką Amerie. Ta rzadko zniża się do poziomu poniżej 500Hz. Ogołocona z instrumentów w „1 Thing” niemal przez całą długość utworu prezentuje się następująco (dwa słupki po lewej to niesłyszalne śmieci mikrofonowe):
Naturę w obu przypadkach wspomógł oczywiście equalizer. Odcinając doły i podciągając góry, zadbał o wokal świetlisty i czytelny nawet w gęstym aranżu i takimże korku.
Są jednak pieśniarze, jak Johnny Cash w końcówce kariery, którym sam Rick Rubin nie śmiałby amputować częstotliwości. Leonard Cohen przegina jednak w drugą stronę, schodząc do niedostępnego większości głośników biurkowych podziemia. Otwierający jego nową płytę utwór „Going Home” tak prezentuje się przed wejściem wokalu:
A tak po:
Albo więc Cohena nie interesuje zupełnie publiczność laptopowo-iPodowa, co jest dosyć prawdopodobne, albo celuje w zestawy kina domowego wyposażone w subwoofer, albo też jest kolejną gwiazdą, która chce się załapać na boom dubstepowy.
.
Niezłe. Mnie interesuje też, skąd on wytrzasnął te syntetyczne brzmienia (słyszalne w tym utworze pseudoskrzypce i występująca dalej pseudotrąbka). Obstawiam syntezę AWM Yamahy z lat 90., albo jestem głuchy i żywych skrzypiec nie poznaję. I komu jeszcze użycie chórków kojarzy się z solowym Rogerem Watersem?
Nie brzmią żywo, a że jestem trochę młodszy od Ciebie, to mnie kojarzą się niestety tylko z wtyczkami vsti, jakimi bawiłem się kiedyś tam na początku studiów.
http://www.polskieradio.pl/6/201/Artykul/525622,Franz-Ferdinand-SBTRKT-Live-i-Julia-Marcell-na-Open%E2%80%99erze Panie Mariuszu prosiłbym o powstrzymywanie się w przyszłości od zostawiania swoich inicjałów przy tego typu trafnych diagnozach, co miało miejsce pod linkowanym tekstem ;) Pozdrawiam serdecznie, co złego to nie ja.
Tego żartu o optymiście nie znałem.
Dotychczasowy line-up rzeczywiście wygląda na powrót do formuły ściągania gwiazd z sezonu poprzedniego i wcześniejszych, ale – mamy dopiero styczeń, zobaczymy, co będzie dalej.
Miło, że Julia Marcell awansowała do nagłówków.
Ja tam Cohena lubię, choć jeśli chodzi o ostatnie kilka płyt to bardzo wybiórczo. Talent songwriterski jest niezaprzeczalny, ale czasem mnie denerwuje właśnie takie tandetne brzmienie podkładów (zwłąszcza na „Ten New Songs”). No i nużący nieco bywa Leo. A podobieństwa między Cohenem a solowym Watersem (mruczenia i chórki) mam już od bardzo dawna. Zdaje się zresztą, że Roger należy do potężnych fanów Leonarda.