Gdy usta milczą, dusza śpiewa
Złą piosenkę można odratować na trzy sposoby. Pierwszy to obudować wokal piętrowymi chórkami, odwracając w ten sposób uwagę od miałkości melodii przewodniej czy wykonania. Druga metoda każe podszyć aranż sekcją smyczkową, to zawsze działa. Ale można również – i jest to opcja przez wyżej podpisanego preferowana – zagrać solo.
Nie potrzeba do tego wielkiej wirtuozerii, choć takowa zawsze daje dodatkowe punkty. Spójrzmy na przykład piosenki „Out of Time” grupy Blur. Gdy najwytrwalszym uda się przeczekać dwuakordowe intro za długie o jakieś 45 sekund, gdy Damon Albarn wymazgai się już do membrany wysokotonowej, gdy wreszcie uda się zignorować fakt, że zespół rejestrował ten kawałek w pokoju dziecięcym przy pomocy instrumentarium Orffa – posłuchajcie brzmienia bębnów – a po wszystkim producentowi nie chciało się nawet oczyścić utworu ze śmieci ponagraniowych, bo w tle ciągle przebijają jakieś wstępne szkice wokalne – wreszcie przychodzi wybawienie:
.
[audio:https://www.ziemianiczyja.pl/wp-content/uploads/2012/04/blur.mp3]
.
Niby nic wielkiego. Byle nastolatek z akustykiem wymuszonym na mamie podczas spaceru po wiejskim targowisku, którego cenę Ukrainiec opuścił do niecałej stówki, mógłby pokusić się o większą finezję. A jednak już ta banalna solóweczka cieszy uszko. Choćby dlatego, że pozwala odpocząć na moment od maślanego Albarna.
Jeśli od 23 lat niemal codziennie przed zaśnięciem wracam do „One” Metalliki, to wyłącznie dla podwójnego solo Hammetta i Hetfielda. Za solówki kochamy Hendrixa. Za solówki kochamy Zappę. Podobnie Erica Claptona i Pata Metheny’ego. Ten ostatni w powiewie weny nie poprzestaje na podciąganiu strun, ale wygina również progi, gryfy oraz własne oblicze. Nie kochamy Kurta Cobaina. Jako gitarzysta nie dorósł nawet do lat 50., kiedy to pop wreszcie odkrył za sprawą The Shadows wyższość strun metalowych nad głosowymi. Ale czego spodziewać się po człowieku, który trzymał instrument do góry nogami?
Co ciekawe, nawet solówka wokalna, jeśli wystarczająco oderwie się od językopodobnych sylab, potrafi pełnić rolę koła ratunkowego. Takowa uchroniła przecież Petera Gabriela przed nagraniem największego gniota w karierze z Genesis i bez, czyli – nomen omen – solo:
.
[audio:https://www.ziemianiczyja.pl/wp-content/uploads/2012/04/noise.mp3]
.
Biorąc pod uwagę dziejową rolę solówek nie tylko gitarowych – ale zawsze radujących duszę – tym smutniej przyznać mi rację wyszukiwarce Google’a oraz redaktorom Urban Dictionary:
Oto po półwieczu słusznej dominacji w muzyce rockowej i nie tylko rockowej – nie bez powodu tak bardzo uwielbiam jazz, a szczególnie free jazz na saksofon solo – instytucja instrumentalnego sola znalazła się w zagrożeniu. Dlatego chciałbym zaprosić was do wspólnej zabawy. Wybierzemy nie sto, bo to byłoby banalne, ale sto dwanaście najlepszych solówek rockowych ever – tak żeby pasowało do roku 2012. W ramach edukacji dla scherlałej hipsterki i zniewieściałych nastolatek. Na pewno nie potrzeba nikogo zachęcać, hm?
.
Nie mogę uwierzyć, że w całym artykule zabrakło linku do Maestro:
http://www.youtube.com/results?search_query=yngwie+malmsteen+far+beyond+the+sun
Ja tam lubię proste solówki, ale z feelingiem, a nie jakichś Malmsteenów wydających 1000000000 dzwięków na sekundę, z których nic poza popisówą nie wynika.
Najlepszy przykłąd Frusciante na płycie „Blood Sugar”, dla przykładu solówki z I Could Have Lied, If U Have To Ask lub My Lovely Man.
Ja tam solówki uwielbiam. Jazzowe, rockowe, wszelkie, byle mi weszło :-)
Wspomnę o jednej nietypowo. Jest piosenka, której nie mam na żadnym nośniku w domu i w ogóle nie ekscytuję jak leci w radiu (chyba zbyt zarżnięta przez lata), ale mam zawsze przyjemność i milknę jak zaczyna się krótkie solo gitary. Chodzi o „Private Dancer” Tiny Turner – kto tam gra, Jeff Beck? To jest przykład, który dla mnie totalnie pasuje do tematu „piosenka ok, ale słucham głównie sola”.
@BR Świetne przykłady z Frusciantego, btw nie łapię co się z nim potem stało na Californication. Tzn. wiem, niby że to takie anty-sola, ale nie rozumiem tego ;-)
@Mariusz Apropos Cobaina to słabo, ale przecież solo w In Bloom ma fajną siłę rażenia :-)
No oczywiście że najlepsze solówki to jednak Skwisgaar!
http://www.youtube.com/watch?v=U1dS90Vk6jM
A ja jednak mam stosunek różny w zależności od dnia. Z jednej strony obrotu Słońca mam ciarki, gdy słyszę http://www.youtube.com/watch?v=U2lp2fEz7S0&t=5m10s , a z drugiej, gdy Słońce przejdzie zenit, i mi wyskakuje Satriani, Yngwi czy Vai to ja jednak przeważnie dziękuję i wolę postać. No bo jednak postmetalowcy potrafią obejść się bez solówek. Postrockowcy też. A z szatana to ja jednak wyznaję prymat Neurosis i Isis. No dobra, Machine Head też uwielbiam.
Ale najfajniejsze i najlepsze solówki to taki trochę banał. Bo mnie zawsze rozczula jak zespół, który od solówek ucieka nagle wpada na pomysł wetknięcia jej do swego utworu i powstaje takie coś http://www.youtube.com/watch?v=LIWG4Xn6m0U&t=2m45s albo takie ło http://www.youtube.com/watch?v=28bt43Vnd_A&t=2m26s (punk rock z gitarowymi solówkami!).
Ja osobiście bardzo lubię Out of Time (jak i całą płytę), ale jestem pod wrażeniem, bo a) jeśli prztyczki w stronę Blur były na serio, to ja taką krytykę mogę przyjmować łyżkami; b) jeśli jest to zawoalowana pochwała – tym bardziej. 1 kwietnia, więc kto to tam wie, ale tak czy siak fajne otwarcie.
(W tym utworze zawsze lubiłem half-time, który pojawia się wraz z tamburynem, a który we wskazanym solo – świetnie wyłuskanym – jest szczególnie słyszalny; niby szybko, a wolno.)
Zaryzykuję twierdzenie, że z solówek dla solówek sie wyrasta, i wrasta się raczej w solówki jako części konstrukcyjne całego dzieła. Ale – oczywiście – że czasem pozostają tylko solówki do słuchania, to się zgodzę.
Moje typy (kusiło mnie o podanie 112, ale poprzestanę na 5):
– koncertowa wersja Little Wing Hendrixa, koniecznie koncertowa, którą znam z kasety „Singles”: http://www.youtube.com/watch?v=8OdTjN8quJY (jako kulminacja całości, jako solo samo w sobie. Solo zarżnąłem próbując je grać samemu, ale po kilku latach niesłuchania, znów działa.)
– „Co się stało kwiatom”, w zasadzie wszystkie wejścia Kozakiewicza, ale szczególnie to z podciąganymi dwudźwiekami, supr.
– „Lonesome Death of Hattie Carroll” – solo harmonijki Dylana, za którą szczególnienie nie przepadam (a może bardziej nie przepadam za jej pasmem które bije mnie po uszach), ale w tym utworze, w tym miejscu narracji pasuje idealnie. http://www.youtube.com/watch?v=ObZnGRGJmy8
– „Com uczynił” Niemena – solo Andrzeja Przybielskiego, trąbka nad mocnym groovem Skrzeka et consortes, po hiper emocjonalnej interpretacji Leśmiana.
– Queen by Steve Howe, czyli flamenco w „Innuendo”.
No „Out of Time” to jedna z moich ulubionych piosenek swej dekady. Dostało się jej, bo akurat słuchałem. Co do solówek, to chętnie zobaczyłbym jedno zestawienie typu „100 najlepszych ever” – takie, które nie uwzględniałoby solówek gitarowych. Kilka kandydatur już podałeś.
Moja pierwsza myśl powędrowała ku wejściu trąbki Iana Carra w „Only Rain” no-man. W sumie pięć sekund, a niewiele równie pięknych rzeczy słyszałem w życiu. Co najlepsze, facet zamiast się potem rozpędzać, gra coraz mniej.
W Private Dancer gra chyba Knopfler, nie?
Również wolę prostotę od Vaiów i Satrianich.
Mój ulubiony kawałek wakacyjny (od 1:10):
http://www.youtube.com/watch?v=WsZqC5ovbzQ
Perełka od Belle and Sebastian (1:50, potem skrzypce!):
http://www.youtube.com/watch?v=DXlUyysJpIc
i jeszcze od 3:20:
http://www.youtube.com/watch?v=MMJnTYDp2Wc
PS równiez zawsze mnie ruszał One, chociaż z Metallicą mi nie po drodze.
Wyszło, że jako jedyny potraktowałem temat jako zgryw, cóż… Jeśli ma być poważnie, to lubię gitarowe solówki po japońsku:
http://www.youtube.com/watch?v=BnJGVzrYdUs
http://www.youtube.com/watch?v=E-DXwxKlE2I
Mam nadzieję, że niejedyny. (Sam trzymam gitarę do góry nogami).
> http://www.youtube.com/watch?v=BnJGVzrYdUs
Ten sam filmik puszczałem kiedyś studentom :-)
Sajmon, fajny ten „Casanova”.
Nie mam akurat pomysłu na top wszystkiego, ale bardzo lubię jak solówka troszkę nie współgra z resztą, najpierw porzęzi, aby idealnie wtopić się w akordy akompaniamentu – nagle tworzy się faktyczna całość i to pozorne bycie obok jest także istotą dobrego sola. np.:
Blur – This is a low. światło z Chaosu. w ogóle wrzaski gitary Coxona to osobna opowieść, jego sprzężenia to dla mnie esencja „gitary elektrycznej”
The Racounters – Many shades of black. Jacek White walczy jak zwykle z wiosłem i efekt prawdziwej improwizacji.
Ok, prima aprilis prima aprilisem – ale co ma powiedzieć wirtualny adept szkółki „Narzędzi”? Ma się wystrzegać solówek jak ognia, bo mogą być tylko przedmiotem żartów 1 kwietnia? ;) Przyznaję, dałem się złapać – ale m.in dlatego, że to w zasadzie „Solo” to też narzędzie, i warto (chyba jednak?) się nad nim pozastnawiać w miłym gronie:)
Pewnie, narzędzie jak każde inne, o ile tylko służy muzyce, a nie pompowaniu ego (choć – co kto lubi). Wytnę Metallikę przed snem, propozycję wybrania 112 najlepszych solówek ever oraz apel o ich ratowanie i będzie kolejny odcinek Narzędzi :-)
Epicka 4 minuta „Spaceship Coupe” z nowego Timberlake’a nie może być tu pominięta:)
[…] Liniowość ØX. Solo Ø2. Połamane rytmy Ø1. Na dobry początek Ø0. […]
naciągane, ale tu pasuje jak ulał:)
Ci sami panowie opowiedzieli ostatnio o basie:
http://youtu.be/TtdIbnEhJAI
Gdyby szkolne lekcje muzyki tak wyglądały…
Tak tak, to o basie znacznie ciekawsze i lepiej zagrane! Cóż, pozostaje niniejszym poprosić, w imieniu przyszłych wirtuozów, wszystkich nauczycieli muzyki by korzystali z tych filmików na lekcjach:)