W związku z nominalnym przełamaniem kilkunastoletniej bessy fonograficznej próbuję w dzisiejszej „Polityce” streścić ostatnie półtorej dekady w branży – i rzecz jasna ponoszę klęskę. Przygotowując artykuł, rozmawiałem z Markiem Włodarczykiem z Independent Digital, czołowego polskiego dystrybutora muzyki cyfrowej współodpowiedzialnego za polskie tytuły w zasobach Spotify, WiMPa, Deezera czy iTunes.
*
Kilka serwisów streamingowych niemal jednocześnie weszło ostatnio do Polski – dogoniliśmy Zachód?
Marek Włodarczyk: Polska jest z pewnością wyróżniającym się krajem w obszarze dystrybucji muzyki w formie cyfrowej. Można to zauważyć chociażby po sukcesie usługi Ringback Tones – chodzi o słuchanie muzyki w czasie oczekiwania na połączenie, korzysta z niej już około 6 mln Polaków – czy też po popularności takich serwisów jak Muzodajnia (serwis z legalnymi plikami muzycznymi), czy ipla (serwis dający dostęp do materiałów video takich jak koncerty, teledyski, wywiady z artystami). Wejście serwisów streamingowych nie ma jeszcze tak dużego znaczenia dla polskiego biznesu muzycznego, jednak cieszy zainteresowanie światowych graczy naszym lokalnym rynkiem. Pozwala to także bardzo optymistycznie patrzeć na rozwój sprzedaży digitalnej w kolejnych latach. Mamy nadzieję na spore inwestycje tych serwisów w działania edukacyjne na rzecz poszanowania własności intelektualnej wśród odbiorców i fanów muzyki w Polsce.
Jak nasi artyści nastawieni są do tej formy dystrybucji? Czy są już tacy, którzy utrzymują się głównie z dystrybucji cyfrowej?
Większość artystów jest przekonana do dystrybucji cyfrowej i nawet jeśli jeszcze nie zarabia dużych pieniędzy z tego pola, to kolejne okresy rozliczeniowe pozytywnie ich zaskakują. Istotny jest fakt, że im wcześniej artysta zdecyduje się na udział w rynku cyfrowym tym szybciej ma szanse znaleźć miejsce na tym rynku i zacząć zarabiać pieniądze. Oczywiście część artystów jest na nie, ale jest to coraz węższe grono. Są też tacy, którzy przestają wydawać CD i koncentrują się wyłącznie na digitalu. Mogę zdradzić tyle, że w ubiegłym roku Independent Digital była w stanie pracując z jednym dużym polskim hitem zarobić dla artysty i wytwórni w ciągu jednego miesiąca przychody, za które można nabyć naprawdę dobry samochód.
Jak ocenia pan to, że w dużej mierze ominęliśmy „etap iTunes” i jeśli chodzi o słuchanie legalne – od razu przechodzimy w streaming?
Z tym zdaniem nie mogę się zgodzić. Zaprzeczałoby to ostatnim czterem latom funkcjonowania rynku cyfrowej muzyki w Polsce, które to były przede wszystkim pod znakiem dostępu do plików muzycznych w formie download (dzwonków i plików mp3) oraz Ringback Tones. To, że iTunes wszedł późno na nasz rynek, nie oznacza, że nie zrobi tutaj dobrego biznesu. Szczerze powiedziawszy wejście serwisów streamingowych otwiera nowy rozdział w zakresie dystrybucji cyfrowej w naszym kraju.
Kilka tygodni temu podpisali Państwo umowę ze Spotify – czy może pan ujawnić jakiekolwiek szczegóły tego porozumienia? Ile utworów dzięki temu wzbogaci katalog serwisu?
Katalog Independent Digital liczy na dziś około 20 000 utworów. Mamy bezpośrednie umowy ze Spotify, Wimp, Deezer, iTunes i innymi światowymi graczami. Staramy się o to, gdyż takie bezpośrednie relacje przekładają się na bardzo dobre warunki biznesowe i promocyjne dla reprezentowanych przez nas artystów. Niestety nie możemy zdradzić szczegółowych warunków naszych kontraktów, ale to z czego jesteśmy najbardziej dumni to fakt, że udaje nam się wynegocjować warunki dostosowane do polskich realiów. A także partnerskie relacje przekładające się na to, że nasi rodzimi artyści mogą liczyć na dobrą ekspozycje i wsparcie marketingowe w światowych serwisach muzycznych.
Podzieli się pan jakimikolwiek statystykami z działalności Independent Digital – na przykład za ubiegły rok?
Jak wynika z niedawno ogłoszonego raportu IFPI Digital Music Report 2013 światowy rynek muzyki cyfrowej rośnie, w ostatnich latach średnio w tempie 7 proc. rocznie. W 2012 roku Independent Digital notował wzrost przychodów z działalności na poziomie niemalże trzykrotnie wyższym. Generalnie wyprzedzamy tendencje rynkowe w Polsce, jednak nasz kraj i tak charakteryzuje się duża dynamiką rozwoju w obszarze cyfrowej dystrybucji muzyki.
*
I jeszcze bonus od Pawła Kroka, szefa hiphopowego Step Records, o roli YouTube w krwiobiegu wytwórni:
Dla naszego wydawnictwa kanał YouTube jest najważniejszym obok Facebooka narzędziem promocyjnym. Dzięki nim obu muzyka zdobywa coraz szerszą popularność omijając wszelkiego rodzaju masowe media, które kiedyś notorycznie nas ignorowały, z czego teraz zresztą bardzo się cieszymy. Ponieważ jak się okazało, wyszło nam to ostatecznie na dobre – jesteśmy samowystarczalni.
W pewnym momencie, chyba w 2009 roku, doszliśmy do wniosku, że przez najbliższe lata YouTube powinien zyskiwać coraz większą popularność kosztem playerów, które posiadają portale muzyczne czy informacyjne. I z tego powodu powinniśmy budować jeden duży kanał, który będzie prezentował materiały audio i wideo wszystkich naszych wykonawców. To była słuszna decyzja: od samego początku kanał notował duże ilości wyświetleń, rósł w siłę i na tę chwilę jest drugim co do wielkości kanałem hip-hopowym. I najszybciej rozwijającym się z prawie 260 tysiącami subskrybentów oraz 120 milionami wyświetleń. [Niespełna miesiąc po naszej rozmowie: 324 tys. subskrypcji / 130 mln odsłon – mh].
Kanał zakładaliśmy tylko i wyłącznie z myślą o budowie narzędzia promocyjnego o jak największym zasięgu. Ale chyba w roku 2011 spotkała nas miła niespodzianka – zaczęliśmy zarabiać na reklamach przed naszymi materiałami. Przy wyświetleniach danego materiału rzędu 100 czy 200 tysięcy zarabiane kwoty są raczej symboliczne. Ale gdy jest to kilkaset tysięcy czy milion wyświetleń w kilkanaście dni czy kilka tygodni po premierze, a do tego na kanale pojawiają się wciąż to nowe filmy z dobrą oglądalnością, to sumaryczne kwoty okazują się jednak dosyć znaczące. Szczególnie dla takiej firmy jak nasza, ponieważ nigdy nie mieliśmy do czynienia z wielkimi zasobami finansowymi i ogromnymi budżetami. Wytwórnię budowaliśmy dzięki pasji, przychylności wielu ludzi i możliwościom, które stworzyła technika oraz internet.
.
Sprzedaż rośnie, serce rośnie! Ale jak to przełamanie bessy sprzedażowej ma się do wciąż zawstydzających gustów polskich słuchaczy.
Których dokładnie? Bo takiego pokolenia słuchaczy świadomych – czyli osób nietraktujących muzyki jako trzeciorzędnego tła dla poważniejszych czynności życiowych i czasem tańca, lecz autonomicznego zjawiska zasługującego od czasu do czasu na niepodzielną uwagę – tośmy chyba jeszcze nie mieli. Zresztą nawet przygodni słuchacze coraz bardziej dają radę, skoro na festiwalach takie tłumy mimo absurdalnego ich wysypu.
Pamiętamy oczywiście, że w dolnym przedziale wiekowym gustów nie nakreśla już „sprzedaż muzyki” jako taka. (Bilety festiwalowe już tak).
Przy okazji zebrałem główne komunikaty prezesów IFPI z ostatnich kilku lat przy publikacji corocznych raportów:
2009: Należy włączyć dostawców internetu w działania na rzecz ochrony praw intelektualnych. Bierność nie jest żadną opcją, jeśli komercyjne cyfrowe treści ma czekać jakakolwiek przyszłość. Jakkolwiek innowacje technologiczne bywają fascynujące, nie sposób na nich zarobić.
2010: Głód nowej muzyki jest większy niż kiedykolwiek przedtem, ale wytwórnie muzyczne wykorzystują jedynie ułamek swego potencjału z powodu otoczenia zdominowanego przez piractwo.
2011: Działamy w ekstremalnie wymagającym środowisku prawnym, w którym cyfrowe piractwo pożera przychody branży.
2012: Nie przypominam sobie roku, który zaczynałby się w atmosferze podobnego podniecenia. To wielki sukces branży, która po dekadzie innowacji, zmagań i reform przystosowała się do realiów internetu, nauczyła odpowiadać na oczekiwania konsumentów i zarabiać na cyfrowym rynku.
I jeszcze z ostatniej chwili:
„Online music licensing revenues pass radio for first time”
http://www.guardian.co.uk/technology/2013/apr/04/online-music-licensing-revenue-pass-radio
1. Oczywiście spodziewałem się tutaj kontrargumentu festiwalowego. Jednak zupełnie inaczej przedstawia się perspektywa koncertów zwłaszcza tych mniejszych, klubowych, których frekwencja jest bardziej realnym wyznacznikiem gustów polskich słuchaczy i niewiele ma wspólnego z modą czy festiwalowym lansem.
Mogę tutaj oprzeć się na spostrzeżenia z pierwszej linii frontu. W jednym z największych miast w Polsce (800 tyś mieszkańców) na koncerty od wielu lat przychodzą te same twarze (co już dawno zauważyli sami artyści)a frekwencja rzadko przekracza 50 osób przy koncertach takich wykonawców jak Sing Sing Penelope, The Saintbox, Levity, Niechęć, Jazzpospolita, Paula i Karol czy choćby Mitch & Mitch. A przecież nie są to anonimowe, lokalne gwiazdy, tylko artyści pojawiający się na tych samych festiwalach o których wspominasz.
2. Co do firmy Independent Digital. Czy to nie jest podobny mechanizm jak w opisywanym przez Ciebie fenomenie Adele, której płyta miała kluczowy wpływ do przełamania fonograficznej bessy. Czy firma Independent Digital nie zarobiła na ten naprawdę dobry samochód dystrybuując „hit” grupy Weekend?
Ps.
w pierwszej chwili skojarzyłem firmę Independent Digital z portalem independent.pl co w kontekście twojej rozmowy wprawiło mnie w osłupienie. Jednak te firmy nie mają chyba nic wspólnego ze sobą.
Masz sporo racji, aczkolwiek samo chodzenie na małe klubowe koncerty rodzimych zespołów alternatywnych traktowałbym po prostu jako niszowe hobby zdominowane przez „te same 50 osób” – czyli writerów, dawnych last-fmowców, ich followersów i drugie połówki. Zresztą czego może oczekiwać w realu Sing Sing Penelope, jeśli w wirtualu mają po 3-4 tysiące wyświetleń per klip na YouTube, a Jazzpospolita po kilkanaście? A ileż ludzi na klikaniu kończy swoją aktywność okołomuzyczną. Z Mitch & Mitch czy P&K trochę inna sprawa, bo mają nieco większy zasięg, ale czy na nich rzeczywiście przychodzi 50 osób? I może jednak festiwale rozładowują popyt?
Lansy zagraniczne jednak z reguły wyprzedają lub prawie wyprzedają sale mimo – znów – absurdalnej liczby takich koncertów (doczekaliśmy się i fajnie). Zresztą gdy pojawi się coś naprawdę spektakularnego, to i na polski koncert ciężko wejść. Niedawno odbiłem się od ściany pleców na UL/KR. Pewnie niemała w tym zasługa podchwycenia ich przez jedno czy dwa większe media (i tym samym wyjście poza blogową „pięćdziesiątkę”), ale coś tak dobrego powinno było prędzej czy później nieco wypłynąć.
Co do Independent, to nie mam pojęcia, jakie są obroty firmy – a zatem jakim udziałem byłby „samochód”. Gdyby faktycznie miał podwoić przychody, to musieliby startować z naprawdę kiepskiej pozycji. Weekendu raczej nie dystrybuowali – o czym innym tej skali moglibyśmy pomyśleć?
PS – chyba nie :-) Bo do niedawna firma nazywała się Propolis Media, dopiero pod koniec ubiegłego roku przechrzciła się na ID.
No niestety Weekend raczej dystrybuowali i pewnie dzięki nim jeżdżą tym autem.
Zerknij w ich rekomendacje i już będziesz miał odpowiedź na czym zarabiają.
http://independentdigital.pl/?page_id=106
Brawo! Dzięki za znalezisko. A zarazem:
1. Mowa o całym roku, podczas gdy Weekend rozkręcił się na dobre późną jesienią – jakoś w listopadzie „Ona” wytańczyła 10 mln kółek na YouTube. Teraz ma 60 mln.
2. Mowa o miesiącu wcześniejszym niż listopad, bo wątek samochodu pojawił się już na „Co jest grane” jako zdarzenie z przeszłości. Czyli od tego czasu przybyło przynajmniej pół tuzina nowych samochodów i to niemałolitrażowych.
3. Jeśli Weekend miałby być dla ID, czym Adele okazała się dla XL, to zwielokrotniłby obroty firmy i absolutnie zdominował jej myślenie. A przy całym „Jej” fenomenie mowa jest o „zaledwie” około 20-proc. wzroście przychodów. Czyli ten normalny, nieodświętny ruch musi być już całkiem poważny.
Tak przynajmniej się wydaje, miło byłoby zobaczyć twarde dane.
50 osób, tych samych osób, na koncercie to jest fajna sprawa. Nie wiem czemu Bartosz tak pejoratywnie o tym piszesz. Kameralnie, miło, lużno, dzień dobry, dzień dobry. Tak właśnie wspominam koncerty w Lublinie: te same twarze, paru snobów, pare osób z którymi można było się napić wódki, generalnie super. Bo mam też inne doświadczenia: z Londynu, gdzie NIGDY nie spotkasz tej samej osoby w klubie/na koncercie, wszystko (oprócz chyba tylko Niemców i Anticonu) się wyprzedaje, nawet niektóre darmowe koncerty są biletowane. Prawie zawsze stoisz więc w tłumie śmierdzących całym dniem nieznajomych mężczyzn po 30tce. Fun fun fun.
Bo młodych nie widać, bo się stare gęby opatrzyły :)
Oficjalnie już:
„Osiągnęliśmy rekordowy wynik sprzedaży jednego utworu. Hitem ‘’Ona tańczy dla mnie’’ zarobiliśmy w serwisach internetowych ponad 100 000 zł w miesiąc dla wytwórni. W lutym 2013, w połączeniach telefonicznych operatorów komórkowych, utwór został odsłuchany ponad 15 milionów razy!”
http://independentdigital.pl/?page_id=102#wynik
[…] Ale dla innych YouTube to podstawa utrzymania – od discopolowców po raperów. […]